Prezydent Nierobert

Wybory w Polsce mają tę zabawną cechę, że frekwencja i medialna atencja im poświęcana jest odwrotnie proporcjonalna do ich wagi. I tak Parlament Europejski decydujący o kierunkach strategicznych oraz samorząd decydujący o ławeczce pod oknem są znacznie niżej notowane w świadomości społecznej niż plebiscyt popularności na ów wspaniale przeceniany urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polski.

Piszę o tym z uwagi na metafizyczne dylematy twitterowej bańki związane z coraz niższymi (w chwili gdy to pisze – 2%) notowaniami sondażowymi Roberta Biedronia. To, że rozmaici liberalni dziennikarze co pięć minut mają ochotę kłaść do grobu lewaków nienależących do Koalicji Obywatelskiej to żadne zaskoczenie – ale do ofensywy ruszyło też skrzydło razemków traktujące bieżącą kampanię jako rachunek z idei koalicji z SLD i Wiosną.

Jest to dość karkołomne założenie.

Nie mamy jeszcze dokładnych badań na temat przepływu kandydatów, znamy jednak profil wyborców lewicy z 2019. Wyróżniłbym w nim trzy główne grupy:

  • klasyczny elektorat SLD – sosnowieckie bastiony, czerwone oazy na wschodzie, małomiasteczkowi antyklerykałowie którzy całkiem miło kojarzą PRL, co bardziej wrażliwi garniturowcy i mali przedsiębiorcy;
  • korpolud Wiosny – mieszkańcy miast >100k o wysokiej medianie zarobków pracujący w zagranicznych korposach, co lepiej uposażeni działacze organizacji typu KPH, przedstawiciele wolnych zawodów i wyższy prekariat;
  • razemowe Powiśle – czyli mieszkańcy miast >100k ale często z backgroundów bardziej utrudniających start niż erazmusowi Wiosnowcy, absolwenci rozmaitych studiów zradykalizowani na rewers korwinizacją akademii; działacze społeczni z niższego prekariatu.

Suma powyższych – z jakimś tam procentem odrzuconych  „zdradą” oraz jakimś tam procentem zachęconych słodkim przekazem o „zgodzie na lewicy” – dała 12.56% głosów, tj. 2.3mln, i trzeci wynik w kraju. Dość korzystny rachunek, idący w poprzek rozmaitych oderwanych marksistowskich analiz, na który to zresztą temat zdążyłem się już powyzłośliwiać.

Ale to było rok temu, gdzie są te głosy w 2020?
Otóż parlamentarnie pewnie mniej więcej w tym samym miejscu. Po prostu zapominamy że wybory prezydenckie to plebiscyt popularności, gdzie przeciętny wyborca – wbrew temu co myśli typowy pundit z TT – nie zgłębia szczególnie doktryny.

I tak nie zdziwiłbym się gdyby fokusy po I i II turze wykazały, że elektorat SLD odnalazł się w przekazie Władysława Kosiniaka-Kamysza o zgodzie, rozsądku, spokoju, cierpliwej pracy; albo u Rafała Trzaskowskiego bo jednak na złość pisiorom; albo i u Andrzeja Dudy. Tak samo możemy zakładać że elektorat Wiosny zalicza miękkie lądowanie w uroczych błękitnych koszulach prezydenta Warszawy czy Szymona Hołowni. Co z razemkami? Zakładając, że część się obraża na Biedronia za, powiedzmy, małą prawilność doktrynalną, to ta ich część która dba o tęczę dawałaby właśnie jakieś… 2%? W skrócie, aktualne poparcie Biedronia po namyśle nie wydaje się być szczególnie szokujące, zwłaszcza przy tylu kandydatach zajmujących różne aspekty tak dobrze zwykle eksploatowanej przez niego fajnopolackiej estetyki.

Bo Biedroń w koalicji z wujkiem Czarzastym i marksistą Zandbergiem ma też tę zaletę że jest jej otwarciem na elektorat miękki i bardziej zwracający uwagę na estetykę formy, nie treści. Co prowadzi nas niejako do faktycznych błędów kampanii, bo tych jednak było sporo.

Wybory prezydenckie mają bowiem w Polsce dość wyjątkową specyfikę. Jak słusznie zauważył w wywiadzie z Michałem Sutowskim prof. Matyja, kandydat na prezydenta musi się wykazać koncyliarnością, ugodowością, być możliwie wieloboczną figurą i tylko jednym psim ogonem na jak najwięcej plemiennych rzepów – z definicji wybory takie są więc znacznie bardziej konserwatywne i zachowawcze niż skupione na wywracaniu stolika parlamentarne, w których można stosownie do danej chwili chować i wysuwać ogonki z Macierewiczów i Niesiołowskich, Kluzik-Rostkowskich i Szydł.

Kampania Biedronia tymczasem była prowadzona w bardzo parlamentarny sposób – zamiast eksploatowania jakiejś tam marki RB jako fajnego pana w dobrych garniturach mieliśmy zmiany narracji co tydzień (zazwyczaj też o tydzień spóźnione i o tyleż zbyt długo trwające) i losowe próby wrzucania razemowej retoryki – czego kulminacją była ostatnia debata TVP, w której kandydat Lewicy łamiącym się i niezbyt pasującym do trybuna ludowego głosem musiał rzucać kaznodziejskie kazania i Wielkie Słowa. Wpisywał się też w zauważoną w powyższym wywiadzie z Matyją tendencję do podkreślania wyjątkowości kandydatury zamiast uniwersalności – rozumiem, że na papierze rozmaite teksty o zaścianku miały być wymierzone w ordo jurków, w praktyce brzmiały jak krytyka ordosłuchaczy i szantaż moralny; Polacy zaś jak to Polacy, na złość babci odmrożą sobie uszy, na złość mędrkowi zagłosują na kogoś z bardziej przystępną gębą i przekazem.

W epoce koronawirusa problemem jest też mobilizacja – po co ryzykować życiem w kolejkach skoro… Oczywiście to nie jest tak, że tylko wyborcy lewicy mają RiGCz i potrafią rozponać zagrożenia związane z pandemią. Po prostu łatwiej sobie racjonalizować zostanie w domu kiedy nasz kandydat i tak jest czwarty-piąty niż kiedy wejście do drugiej tury jest jak najbardziej realne (o czym nawet ciekawie opowiadał Marcin Duma). Szczęściem w nazistowskim nieszczęściu jest więc szambo TVP i kampania nienawiści wymierzona w osoby nieheteronormatywne – jeśli część wyborców 18-35 uda się przekonać że I tura jest, poprzez głos na jedynego będącego za równością małżeńską kandydata, metodą na wyrażenie sprzeciwu wobec szczucia na gejów, lesbijki i osoby transpłciowe, możemy zobaczyć jeszcze jakieś odbicie w sondażach.

Ale. Co jeśli odbicia nie będzie? Co jeśli zobaczymy te 2-3% przy ogłoszeniu oficjalnych wyników?

Ano nico.

Otóż, jak wspominaliśmy, wybory to plebiscyt na przewodniczącego klasy, który to ma pokazać że będzie przewodniczył całej klasie a nie swoim kumplom. Przecież w kampaniach pozostałych kandydatów opozycji partie nie grają żadnej roli – Szymon Hołownia dumnie podkreśla bezpartyjność, Rafał Trzaskowski korzysta na słabym kojarzeniu go z partią matką (na tyle że przestraszone TVP przestało go wymieniać z imienia i nazwiska w tłitach, pisząc o „kandydacie PO”), Kosiniak-Kamysz nie nawiązuje do agrarności PSLu, Bosak jest emanacją anarchokapitalistycznego szuryzmu.

Wszelkie sondaże parlamentarne pokazują zaś że wyniki Lewicy oscylują w granicach normy, w oderwaniu od bieżącego referendum „Czy myślisz że Robert Biedroń to spoko gość”. I jego słaby wynik nie utopi ugrupowania, tak jak słabe wyniki kolejnych kandydatów na prezydentów z PSL w poprzednich latach nie utopiły naszych niezłomnych chłopów.

Oczywiście byłoby miło, gdyby Robert Biedroń zrobił trzeci wynik albo też przynajmniej wyprzedził szura Bosaka. Musimy jednak przyjąć do wiadomości błędy kampanii, musimy też pogodzić się wreszcie z faktem, że dobry wynik lewicy w 2019 to było właśnie otwarcie się na wielkomiejski elektorat, zmiękczenie przekazu, poszerzanie horyzontów i zgarnianie rzepów na więcej ogonów.

Możemy też przypomnieć sobie na przykład wybory z 2010 roku w których kandydat SLD, pocieszny Grzegorz Napieralski, w warunkach prowadzenia kampanii w cieniu Smoleńska, zdobył… 2.3mln głosów. Też w miksie bastiony SLD / wielkomiejscy młodzi.

Co dalej? Wyciąganie wniosków. Czyli dbanie o wielowarstwowość przekazu, budowanie przyczółków w mediach (bo czemu rzucać Biedronia na tak trudną kampanię, no bo lewica nie ma swojego lewackiego Hołowni z medialną swadą) i wielkich miastach. I tu myślę, że nadzieja tkwi w posłankach Lewicy – bo jedna rzecz słuchać wciśniętego w drogi garnitur Biedronia który musi klepać podniesionym głosem pastora fomułki o żłobkach, inna – patrzeć na Gosek-Popiołek, Matysiak, Dziemianowicz-Bąk które metodycznie i spokojnie opowiadają historie doświadczane przez miliony Polek i oferują nowe pola do empatyzowania dla wyborczyń. Lewica w Polsce coraz bardziej jest i będzie kobietą.

2 uwagi do wpisu “Prezydent Nierobert

  1. Bardzo fajna analiza, ponieważ znam się na polityce i wyrabianiu marki wyborczej jak na rachunku tensorowym, nie umiem się do niczego przyczepić, brzmi prawdopodobnie.
    Bardzo podoba mi się obserwacja, że mnóstwo dobrej roboty u podstaw robią dziewczyny. Może w następnych wyborach Lewica wystawi ADB, nasz polski odpowiednik AOC w proporcjonalnej skali?

    Polubienie

    1. ADB z tego co wiem była już sondowana na te wybory, dość długie wahania lewicy co do wskazania kandydatury wynikały właśnie z sondowania nastrojów czy jest „już” wystarczająco popularna żeby jakoś ją budować. Miałem wrażenie że non stop były jakieś próby pozytywnego zmemowania jej czy oczekiwania na imbę sejmową na której mogłaby popłynąć. No i sama zainteresowana musiałaby widzieć w tym jakiś swój interes, vide krzyki o Zandberga na prezydenta Warszawy podczas gdy olbrzym wcale się do tego sam nie palił. Ale do prezydentury 2024 może coś się wymyśli.

      Polubienie

Dodaj komentarz